F300 M/S 009: O podkładaniu świń
Co tam, dziewczynki?! Witam serdecznie na porannej odprawie, widzę, że niektórym trzeba wysyłać specjalne zaproszenia! – grzmiał Rustam, a jego baryton niósł się po korytarzach dolnego pokładu. Gdy spojrzenia wszystkich zwołanych na apel zwróciły się w jego stronę, mężczyzna uśmiechnął się, cmoknął i dodał: – Następnym razem poślę po was, Pawlik gołębiem pocztowym, albo e-mailem…
[szmer, chichot, szuranie]
– Czym ?!
– Cisza tam, Wiktor, nie powiedziałem, że można pytać. Dzisiaj mam dla was same przyjemności i pieszczoty.
Ekipa czwarta – sprzątanie głównych pokładów, wymiana filtrów wody, sprawdzenie zbiorników litu srebra, kalibracja drukarek kuchennych, bo coś tam marudzą jaśnie państwo, że im szumi i piździ. A mnie to grzeje. Wiess już tam był, więc macie to naprawić tak, żeby było porządnie, a nie po dziadowsku, jak to ten starzec potrafi. I nie życzę sobie głośnego obnoszenia się ze swoimi sukcesami w naprawie. Jak działamy?
– Cicho i skutecznie, panie kierowniku!
– Tak jest, tak właśnie. Dobrze. Ekipa szósta – kajuty. Tu chyba nie muszę wyjaśniać. Lecimy skróconą procedurą na minimalu. Ale porządnie! Za niedoróbki będę karać jak własne droidy. A wiecie po czyich droidach ostatnio została taka smuga cienia na rufie naszej Dziubdzini?
– Tak, panie kierowniku.
– No. No… No to ekipa ósma: ładownia. Czeka was dziś inwentaryzacja wspólnie z zespołem Quantów.
– Aleeeeee…
– Jak to?!
– Mieliśmy…
– Dlaczego?
– Cisza! Nie było pozwolenia na gderanie. Bo zaczniecie od pompowania. Na zewnątrz. Bez skafandrów. Czy. To. Jasne?
– Tak, panie kierowniku!
– Pomagacie w ładowni, bo się tamte lebiegi nie potrafią ogarnąć i doliczyć świń i proszków. A ten cały bajzel na panelach funkcjonuje tylko dzięki dwóm rzeczom. Wiecie jakim, Pawlik?
– Panie kierowniku, zgłaszam, że świnie i proszki.
– I tu cię mam, ciućmoku jeden, gałganie zawszony, pomiocie mokrucha i zjaranej nanopłytki oscylacyjnej, myślisz, że jesteś taki cwany gapa? Dam ci później zadanie specjalne. Wiktor!
– Tak?
– Oświeć naszego młodego pomagiera, dzięki jakim dwóm rzeczom jeszcze lecimy w ten zafajdany kosmos.
– Lecimy w ten zafajdany kosmos dzięki świniom i dupceniu.
[rubaszny śmiech]
– Naucz się Pawlik. Bo ci się obwody przepalą, jak temu durniowi z maszynowni, co to ogwiździał na punkcie jakiejś kici. Sami widzicie, moi młodzi adepci życia, jeśli nawet robotom odwala na tej krypie gwiezdnej, to znaczy, że świat chyli się ku upadkowi. Na szczęście dla takich jak my to żadne wielkie mi halo. Tacy jak my zawsze będą potrzebni, bo ci wszyscy jaśnie państwo sami po sobie nie zdezaktywują brudu w pokoju, nie skalibrują drukarki do obiadów i nie przeprowadzą porządnej sanacji instalacji ekstrakcyjnych, innymi słowy zgniją w brudzie i gównie, głodni. Tyle wam powiem. Lata ewolucji doprowadziły nas do zdurnienia. Dlatego, Pawlik, pójdziecie z szóstkami i ogarniecie norę Carycy.
[głośne westchnienie]
– Dziękuję. Do zadaaaaaań przystąp!
[Szum, wrzawa, tupanie, szelest, syk]
– Pssst, Pawlik!
– Tak Nino Gregoreiweno?
– Nie musisz być taki oficjalny. Wszyscy tutaj przecież lecimy tym samym złomem, hihi, nie? No, słuchaj. Nic nie bój, Oddalimy się od tego ciula to pogadamy, a Carycą się nie martw.
– Ale ja nawet nie wiem o co chodzi, ja jestem zupełnie nowy, jestem tu trochę przez przypadek, miałem lecieć do wuja terminować na farmie galwanitów wokół Saturna…
– Żartujesz?! Ale ekstra! To by musiało być ekstraaaaa, no i co, no i co? Czemu nie poleciałeś?
[łomot]
– Narybki! Co wy tu odwalacie?! Zabierać swoje leniwe odwłoki i tego srajtka też zabierać. I oddalić się do sprzątania kajut, ale już!
– Tak jest, panie kierowniku!
[szur, chrzęst]
– Słuchaj, Carycę i kajuty bierzemy na siebie….
– Ale jak, ale o co chodzi? Jaka Caryca?
– Nie ma teraz czasu na wyjaśnienia, pogadamy później. Teraz goń Iwo i lećcie do ładowni.
[tupanie]
– Ej, mordeczko, nie miałeś lecieć z dziewczynami i prawdziwymi dziewczynami na kajuty?
– Nie, znaczy tak, ale nie, bo ta wysoka, Nina…
-…No, Nina, ech, Nina, niezła jest, nie? Bym ją…
– Oj przestań Iwo.
– No co? Może i Rustam jest tępym trepem, ale jest coś w tym, co powiedział, no wiesz, o tych dwóch rzeczach.
– Dobra, Iwo, powiedz mi lepiej co z tą robotą…
– A bo ty jeszcze nie byłeś w ładowniach, co, Pawliczku?
– No właśnie nie. Jak to ma wyglądać, mam coś sobie dopiąć, albo jakieś appki doinstalować do opaski?
– A tam, daj spokój, patrz i ucz się. Tylko poczekaj aż zjedziemy na dół.
[szum, zgrzyt, łup, psssst, bum]
– Co tu tak cuchnie?! Iwo! Nie ostrzegałeś, że to taki okropny smród.
– E tam, młody, przywykniesz. Tak pachnie życie na statku kosmicznym. W tej alejce masz, a przynajmniej powinieneś mieć, wszystkie możliwe proszki do drukarek. Po lewej te do części, maszyn i elementów statku, po prawej te do jedzenia.
-…
– Co, zatkało?
– Nie, chodzi o to, że… no… ja po prostu nigdy nie widziałem tylu zbiorników na raz w jednym miejscu.
– A jak myślisz, czemu nasza ptaszynka ma taką wielką dupcię? Skoczkini jest lepsza od dilerów z Io. W tych zbiornikach mamy proszki na każdą okazję. Każdą. Nawet jak ci się ręka zdezintegruje nieco podczas czyszczenia jakiegoś akceleratora, to mamy tu proszek na taką okoliczność.
– A to tam? Czemu tam jest pusto?
– Tam mają wjechać specjalne zapasy z Heleny.
– Lecimy do Ostatniej Stanicy?!
– Już mieliśmy tam być, ja chromolę, strasznym jesteś świeżakiem, no ale dobra, każdy z nas kiedyś był. Lepiej mi powiedz, co ty robiłeś przez pierwsze tygodnie lotu, ze nie miałeś jeszcze służby ani u Cesarzowej, ani tu na dole.
– No, najpierw trochę było mi nie ten tego…
– Miałeś chorobę astralną?! O ciul! Myślałem, że to już od pięćdziesięciu lat nieprawda. U nas w załodze chyba tylko pani kapitan i bosman Lewkun pamiętają, jak to jest mieć załogę poskładaną przez achorobę astralną. No, opowiadaj, na serio widzi się zielone smoki?
– No nie, nie, ja… raczej… no… głównie leżałem i rzygałem.
– Aha, nie dawali ci żadnych aplikacji i inhalatorów?
– Nie działały.
– No to keplerańsko umoczyłeś.
– No…
– Słuchaj, to może nie idź ze mną do działu świń, może nie jesteś na to gotowy.
– No weź, Iwo, bez takich! Dorastałem na Ziemi, widziałem już świnie, raz, jak polecieliśmy z dziadkiem do stolicy.
– Mówisz o ziemskich świniach, mało modyfikowanych, nie?
– Świnie, jak świnie, nic nadzwyczajnego. Różowawe, z ryjkami, nóżkami. W ogóle chyba miały tych nożek cztery, a może sześć, nie pamiętam. No, ale widziałem już świnie. Nie traktuj mnie jak jakiegoś upoślada z Europy.
– Hola, hola, Pawlik, ale akurat na Europie można spotkać całkiem niezłe sztunie.
[Kaszl, chrząk]
– No dobra, Iwo, jestem gotów na świnie ze Skoczkini.
– No to zatkaj nos i łap się poręczy.
[Psyk, szum, kwik, pisk]
COOO TOOOOO KURNA JEEEEEST?! IWOOOOOOOO! NIE WIDZĘ CIĘ!
[puk, puk, pik, bip, pstryk]
– Straszna z ciebie flegma, wiesz, Pawlik? Mamy komunikatory. I one od tego sa, żebyśmy sie komunikowali. Witaj…. w chlewie.
– Ale masakra. Co to za obłe ślimaki?
– To nasze świnie. Kosmiczne świnie. Idź kiedyś zagadaj z ta śmieszną skośnooką docent z góry, to ci opowie. Ubawi cię to.
– Aha, aha… I co my mamy zrobić z tymi… świniami?
– Wyłapać je w te kosze i zagonić do ich tuneli. Ekipa Quantów nie daje rady.
– A jak my niby mamy sobie poradzić?
– Nas jest tu czwórka i jeszcze w razie potrzeby ci, co ich nasz kierownik kochany wysłał do drukarek, zejda i pomogą. Quantów jest pięcioro. Poza tym oni bez swoich megastelaży niczego nie potrafią zrobić. Pustaki panelowe!
– O kuźwa, Iwo, ale one są lepkie i ciężki, ja chyba
[łup, szszszsszcz, piiiiiiiiiiiiiiik, szszsz]
Alarm. Alarm. Człowiek uszkodzony. Alarm. Alarm.
[szszszsz, zgdrzyt, bip, ,pstryk, cyk, cyk, cyk, cyk…]
– No dobrze, powiecie mi co się stało i dlaczego ten młody chłopak leży nieprzytomny z połamanymi żebrami?
– Świnia go uderzyła, panie bosmanie…
– Świnia ?!
– No nasza… z ładowni. Odształowało sie tam, i one wszystkie zaczęły sobie tak o, ziuuu, dryfować po swoim luku. Beztrosko niczym anielice z Nebuli.
– Iwo, a kto takiego żółtaka wysłał do ładowni? Przecież ja widzę, co tu się nawyrabiało. Żeby niedoświadczony gołowąs lewitował wśród świń… też coś. U nas na mostku to nieakceptowalne
– Pszszszpan…
– Cicho dzieciiaku, nie wierć się, bo opaska przeciwbólowa ci spadnie na oczy.A w goóle, to musisz wiedzieć, jeden z drugim, młodziaku, że loty kosmos to nie są rurki z kremem. Najpierw są mdłości, potem są podskoki, czasami człowiek oberwie w żebra molekularną świnią, ale generalnie i tak w większości to jest nuda, tylko, że nudzisz się w innym miejscu niż wcześniej. W zasadzie jak tylko zaczynasz myśleć o tym, że jest ci nudno, to twoja nuda zostaje już pierdyliard mil gwiezdnych za rufą twojej niuni. I to jest główna zaleta latania w kosmos. Masz święty spokój i możesz myśleć o tym, jak się twoja nuda rozsmarowuje niewidzialnym szlakiem po trajektorii lotu twojego statku. Oczywiście możesz też pójść do ładowni i zarobić świnią w klatę, można. Czemu nie. Ważne, aby nie przesadzić. A ty przesadziłeś.Nie rób tego więcej.
[zgrzyt]
– O widzisz, dzieciaku, nasza Skoczkini już trzeszczy z rozczarowania twoją postawą. Po prostu sprzątaj. Takie są odwieczne prawa natury. Człowiek leci na drugi koniec wszechświata po to, żeby nabałaganić i żeby inny człowiek po nim posprzątał, a świnie same się podkładają…